W każdym przysłowiu, jak w plotce, jest ziarnko prawdy. W tym sparafrazowanym w tytule, nie ma nawet zalążka ziarenka, jeśli odniesiemy je do Internetu.
KODEKS INFOBROKERA
Część nta Przestrzeń wirtualna
§1 Przysłowie Znalezione, nie kradzione nie ma zastosowania do znalezisk dokonanych w Internecie.
Zanim przejdę do omawiania kazusu, potocznie zwanego przypadkiem, jednak wcale nie mam pewności czy to o czym piszę to przypadek, należy poczynić pewne założenia. Nie będą one zbyt wymagające. Otóż wyobraźmy sobie infobrokera, który chce zarobić. Wyobraźmy też sobie, że prowadzi on stronę internetową. Jedną z oferowanych przez niego usług, jednak znacznie wybijającą się na tle pozostałych, jest sprzedaż raportów. Raporty kosztują kilka złotych, są pogrupowane wedle kategorii. Na pierwszy rzut oka, działalność infobrokerska w klasycznej postaci. Na drugi już nie bardzo. Okazuje się bowiem, że raporty te nie są sporządzone przez infobrokera a jedynie...znalezione. W Internecie. W dodatku niektóre z nich autorzy udostępniają bezpłatnie. Powyższa historyjka o przedsiębiorczym infobrokerze ma dwa wątki.
Wątek 1. Prawo autorskie użytkowe w pigułce o zawartości bardzo gęstej
Jeżeli coś jest chronione prawem autorskim, oznacza to konieczność zadania dwóch pytań: "czy mogę?" oraz "za ile?". W dobie ACTA i postępującej edukacji społecznej, niby każdy wie, że nie wolno kraść utworów tak samo, jak nie wolno ukraść auta. I co z tego? W praktyce, jak widać, niewiele. Są oczywiście wyjątki, kiedy tych dwóch pytań zadawać nie trzeba i będę je przedstawiać w następnych wpisach. Jeżeli chodzi jednak o zarabianie pieniędzy na cudzej twórczości, to chyba każdy intuicyjnie wyczuwa, że to nie jest ten wyjątek.
Na razie postawię tezę ogólną, ale trzeba ją przyjąć, że raport może być chroniony prawem autorskim. Może, bo istnieją pewnie takie raporty, które ze względu na brak wymaganego indywidualnego charakteru, nie mogą być uznane za utwór. Roboczo zakładamy zatem, że istnieje duże prawdopodobieństwo, że znaleziony w Internecie raport jest objęty ochroną przez prawo autorskie. Jeżeli tak jest, to wyłączne prawo do czerpania korzyści, związanych z jego używaniem i decydowania komu ostatecznie te korzyści przypadną w udziale, ma autor. Infobroker poprzez czynność zebrania raportów na stronie internetowej, autorem się nie staje. To, że raport jest za darmo dostępny w Internecie nie oznacza, że można na nim zarabiać. Bzdurą jest, że skoro jest dostępny publicznie, to trafił do domeny publicznej i można z nim robić co się chce. W Internecie nie dochodzi do tzw. "wyczerpania prawa". Owo "wyczerpanie" w świecie kanciastym i namacalnym polega na tym, że wprowadzenie do obrotu oryginału utworu lub jego egzemplarza jest równoznaczne ze zgodą na dalszy obrót nimi. Jeśli więc dochodzi do odsprzedarzy, nie ma już obowiązku szukania autora i uiszczania mu wynagrodzenia. Kwestia ta powinna być z nim uregulowania w momencie wprowadzania dzieła do obrotu i więcej już nas sytuacja majątkowa twórcy nie obchodzi. Zasada ta nie dotyczy Internetu! Zatem jeżeli znajduję jakiś utwór, plik, z którego chce czynić użytek inny niż na własne potrzeby, nieważne czy w ramach kamapanii społecznej, charytatywnej, antynikotynowej, proaborcyjnej, za kasę, za darmo czy za uśmiech, muszę zapytać twórcę, co on na to. Jak twórca nie żyje...to też muszę zapytać. Jego spadkobierców. I pytać tak muszę siedemdziesiąt lat od jego śmierci.
W ramach oferty, która mnie zainspirowała, występują także rapoty, które powstały w ramach działalności Głównego Urzędu Statystycznego (GUS). Czy są one chronione przez prawo autorskie? Uczciwie przyznaję, że nie wiem. Wyjaśniam zatem dlaczego nie wiem i jak mi się wydaje, że jest. W ustawie o prawie autorskim wymieniono (art. 4.), co nie jest uważane za przedmiot prawa autorskiego a zatem do czego ustawa ta nie ma zastosowania. Zwykle uzasadnieniem dla wyłączenia jest interes publiczny, w tym należyty i sprawny przepływ informacji, dbałość o rozwój innowacji oraz konieczność powszechnego dostępu do danego dobra. W tym wyliczeniu znajdują się między innymi "urzędowe dokumenty i materiały". Powstaje zatem, trudna do rozwiania wątpliwość, czy raport przygotowany przez GUS jest czy nie jest dokumentem urzędowym. Problem polega na tym, że nie istnieje żadna użyteczna definicja tego pojęcia i trzeba oprzeć się o to, co wypracowali sędziowie w orzecznictwie oraz przedstawiciele doktryny prawniczej. Pech chciał, że ani jedni, ani drudzy, nie zajmowali się jak dotąd raportami GUSu. Przytoczę zatem to, co wiadomo na temat "dokumentu urzędowego" a także "materiału urzędowego". Odnosząc te informacje do raportów GUSu, raz można postawić ptaszka a raz iksik. Nie należy jednak podsumowywać rachunku jeden do jednego, bo dla sądu ptaszek może być iksikowi nierówny i nie jestem w stanie przewidzieć, w jakim kierunku przebiegnie jego rozumowanie w danym przypadku.
Dokument jest "urzędowy", jeżeli:
►wydał go uprawniony do tego urząd
►został sporządzony w przewidzianej przez prawo formie
►został wydany przez organ państwowy w zakresie jego działania lub przez podmiot niepaństwowy, jeżeli ten realizuje zadania o charakterze publicznym
►stanowi dowód tego, co zostało w nim urzędowo stwierdzone lub zaświadczone
►przykłady: zaświadczenia, decyzje, uzasadnienia do zaświadczeń i decyzji, pokwitowania pocztowe, dowody doręczeń, obwieszczenia, komunikaty, orzeczenia sądowe, urzędowe uzasadnienia aktów prawnych etc. Warto zapoznać się z rozumowaniem sądu, wedle którego opinia techniczna sporządzona przez biegłego na prywatne zlecenie strony, staje się z momentem dołączenia do akt dokumentem urzędowym.
Materiał "urzędowy":
►jest pojęciem baaaaaaaaaaaaaaardzo szerokim
►obejmuje w zasadzie wszystko to, co nie jest uznane za dokument, ale zostało wydane przez urząd albo dotyczy sprawy urzędowej, albo powstał w wyniku procedury urzędowej
►przykłady: opinie i raporty biegłych rewidentów, wyceny sporządzone przez rzeczoznawców majątkowych na potrzeby samorządu terytorialnego lub Skarbu Państwa. Specyfikacje Istotnych Warunków Zamówienia NIE STANOWIĄ materiału urzędowego.
Uwaga. To, że coś nie jest objęte ochroną autorskoprawną nie oznacza jeszcze, że można to swobodnie reprodukować!
Każdy infobroker musi zatem w swoim sumieniu rozstrzygnąć dwie kwestie. Po pierwsze czy raport GUSu stanowi materiał urzędowy, bo dokument raczej nie, w rozumieniu prawa autorskiego. W drugiej kolejności niech się zastanowi czy to ładnie czy nieładnie pobierać opłatę za coś, co jest dostępne w Internecie bezpłatnie.
Wątek 2. Klient ma zawsze rację
Jeżeli klient się bardzo uprze i nagle jego czas nie będzie już najwyżej cenioinym dobrem, może zasugerować odpowiednim organom, że padł ofiarą oszustwa. Zgodnie z art. 286 Kodeksu karnego, karalne jest doprowadzenie, w celu uzyskania korzyści majątkowej, innej osoby do niekorzystnego rozrządzenia własnym mieniem, za pomocą wprowadzenia jej w błąd. Nie znam się na prawie karnym i nie wiem czy sąd uzna, że opisane wyżej działanie nosi znamiona wprowadzania w błąd. Jest ono nieetyczne, ale czy sankcjonowe prawem karnym, nie mam pojęcia. Wiem jednak, że jak ktoś zgłosi wniosek o ściganie, nawet bez większej skuteczności, smrodek pozostanie. I rozniesie się z szybciej, niż ściągnie się kolejny pdf ze strony GUSu.
Zaznaczam, że moim celem nie jest pastwienie się nad kimkolwiek lub robienie złej opinii. Specjalnie nie podaję adresu strony interetowej, za pomocą której odbywają się te niecne praktyki. Zakładam, że odpowiedzialna za nie osoba, może nie wiedzieć, że robić tak, nawet jeśli nie nie może, to nie powinna. Może wpadła na pomysł prowadzenia działalności gospodarczej w ten sposób w przypływie geniuszu. Obawiam się jednak, że spadające jabłko zbyt mocno uderzyło ją w głowę...