środa, 22 maja 2013

Podwójne, wstrząśnięte, nie mieszane: know-how.

Dziś know-how o know-how część I. Niektórzy mogą uznać know-how za nasz wymysł narodowy, bo "wiedzieć jak" to, jeśli wierzyć sloganom reklamowym, drugie imię każdego Polaka. Wiemy jak grać w piłkę, gdy polska reprezentacja przegrywa, wiemy jak naprawić małżeństwo, jeśli chodzi o cudze, wiemy jak upiec sernik, gdy koleżance nie wyszedł. Ale czy wiemy jak zdefiniować know-how?!

Pierwszy raz zetknęłam się z tym wyrażeniem jakieś dwadzieścia lat temu przeglądając magazyn dla panów. Ku mojemu rozczarowaniu kryła się pod nim jedynie instrukcja...wiązania krawata. Mimo, że krawat nauczyłam się wiązać wiele lat później, przykład ten wykorzystuję do dzisiaj (po raz kolejny potwierdzenie znajduje teza, że dla zapamiętania informacji, pierwszorzędne znaczenie ma kontekst jej poznania).

Własność intelektualną można podzielić na trzy segmenty. Pierwszy to prawo autorskie, drugi-własność przemysłowa a trzeci to właśnie know-how. O ile nazwy pierwszych dwóch segmentów są dość sugestywne i wiadomo, co w ich zakresie jest chronione, z trzecim już tak łatwo nie jest. 

Jako know-how zakwalifikowałabym te wszystkie dobra niematerialne, które:

►z jakichś subiektywnych powodów nie są chronione w ramach dwóch pozostałych kolumn;
►nie są chronione w ramach pozostałych dwóch kolumn, ponieważ jest to wykluczone przez przepisy prawa.

Dzióbek numer 1.  

Jak się nazywa napój, który gości zwłaszcza w Boże Narodzenie na wszystkich polskich stołach i przynosi radość?! Oczywiście Coca-cola. Produkt ten jest obecny na rynku od blisko 130 lat i wciąż tylko bardzo wąskie grono osób zna jego recepturę. Co jakiś czas w mediach pojawiają się historie o tym, że jest ona strzeżona w wielkim sejfie przez trzygłowego smoka ziejącego Pepsi albo o tym, że tych dwóch śmiertelników, którzy posiadają tajemną wiedzę ma zakaz kontaktowania się ze sobą i mają nawet obowiązek podróżowania osobnymi samolotami (ahh...!! Jakaż szkoda, że na praktykę tę nie zwrócono uwagi w Polsce przed 10 kwietnia 2010 roku. Zapamiętaj, że zainteresowanie własnością intelektualną może uratować życie!!).

Niezależnie od tego, ile prawny leży w tych opowiastkach, niewątpliwe jest to, że skład Coca-coli nie jest powszechnie znany. Gdyby wiele lat temu, osoby wprowadzające ją na rynek podjęły decyzję o ochronie patentowej dla substancji albo sposobu jej wytwarzania, monopol na komercyjne korzystanie z patentu przysługiwałby im przez...20 lat. Później KAŻDY chętny mógłby wykorzystywać wynalazek w swojej działalności gospodarczej. Innymi słowy, zyski z ostatnich 110 lat zostałyby podzielone potencjalnie pomiędzy wszystkich przedsiębiorczych obywateli tego świata.

Ochrona patentowa, jak większość zjawisk, ma dobre i złe strony. Dobrą jest urzędowo potwierdzone prawo do wyłącznego korzystania z wynalazku, złą cena, jaką się za nią ponosi. Cena mierzona w tysiącach polskich złotych lub innej walucie, w zależności od zasięgu ochrony, ale także cena, polegająca na obowiązku ujawnienia istoty chronionego rozwiązania. Ochrona patentowa opiera się o ideę fair (?) trade z państwem: ono nam daje (za nasze pieniądze) ochronę a my dzielimy się ze społeczeństwem naszą wiedzą, przełożoną na konkretne, opatentowane rozwiązanie. Krytyka ochrony patentowej zwykle skupia się na wymienionych kosztach, które niekoniecznie zachęcają wynalazców do wzmożonej pracy i mogą być powodem rezygnacji ze starań o uzyskanie patentu.

Ktoś w Coca-coli poczuł, że produkt ma potencjał i że 20 lat wyłączności to zdecydowanie za mało. Takie przekonanie w biznesie jest bardzo pomocne i napędzające, ale powstają dwa pytania: (1) a co jeśli potencjał nie zostanie przez rynek dostrzeżony? (2) czy rzeczywiście rezygnacja z ochrony patentowej oznacza minimalizację kosztów? W końcu chyba nikt kto jest przekonany o tym, że ma do czynienia ze świetnym produktem, nie zrezygnuje z jego ochrony...jeśli nie patent, to co?! Know-how!

Dzióbek  numer 2.

W poprzednim tekście wymieniałam, co nie jest chronione przez prawo autorskie. Najważniejsze z tych wyłączeń dla infobrokera to brak ochrony informacji oraz metod i zasad działania (zobacz art. 1 ust. 2 Ustawy o prawie autorskim i prawach pokrewnych). To ostatni może się odnosić do sposobu w jaki infobroker prowadzi swoją działalność gospodarczą, pozyskuje kontakty, zarządza pracownikami etc. Doświadczenie zdobyte podczas współpracy z innym infobrokerem, może dość łatwo i szybko przeistoczyć się kopiowanie tych metod w ramach własnej działalności gospodarczej. Niestety, prawo autorskie nie będzie dobrą podstawą do ich ochrony.

To może prawo patentowe? Też nie bardzo. Ustawa Prawo własności przemysłowej, zresztą jest to aktualne nie tylko w odniesieniu do polskiego porządku prawnego, gdyż są to międzynarodowe standardy, za wynalazki nie uważa się m.in. planów, zasad i metod, dotyczących prowadzenia działalności gospodarczej a także przedstawienia informacji (zobacz art. 28 ustawy Prawo własności przemysłowej).

A może dałoby się chociaż załapać na ochronę zapewnioną przez ustawę o ochronie baz danych? W zasadzie efektem realizacji większości zleceń realizowanych przez infobrokerów, będzie baza danych. Do tego zagadnienia powrócę w osobnym artykule, na razie wystarczy jeśli zwrócę uwagę, iż infobroker nie zawsze będzie, a raczej rzadko będzie, spełniał kryteria, kwalifikujące go jako producenta bazy danych, któremu przysługuje ochrona.

Jak zatem know-how może być chronione? Dalsza część know-how o infobrokerskim know-how niebawem.

Drodzy Infobrokerzy, podzieldzie się proszę doświadczeniem i napiszcie w komentarzach czy w ogóle podejmujecie jakiekolwiek kroki, by chronić to, co opisane powyżej??

PS
Przez "niebawem" rozumiem "na-pewno-nie-po-takiej-przerwie-jak-po-ostatnim-tekście".