środa, 27 marca 2013

Znalezione, ukradzione!!

W każdym przysłowiu, jak w plotce, jest ziarnko prawdy. W tym sparafrazowanym w tytule, nie ma nawet zalążka ziarenka, jeśli odniesiemy je do Internetu. 
 
KODEKS INFOBROKERA
Część nta Przestrzeń wirtualna 
§1 Przysłowie Znalezione, nie kradzione nie ma zastosowania do znalezisk dokonanych w Internecie.

Zanim przejdę do omawiania kazusu, potocznie zwanego przypadkiem, jednak wcale nie mam pewności czy to o czym piszę to przypadek, należy poczynić pewne założenia. Nie będą one zbyt wymagające. Otóż wyobraźmy sobie infobrokera, który chce zarobić. Wyobraźmy też sobie, że prowadzi on stronę internetową. Jedną z oferowanych przez niego usług, jednak znacznie wybijającą się na tle pozostałych, jest sprzedaż raportów. Raporty kosztują kilka złotych,  są pogrupowane wedle kategorii. Na pierwszy rzut oka, działalność infobrokerska w klasycznej postaci. Na drugi już nie bardzo. Okazuje się bowiem, że raporty te nie są sporządzone przez infobrokera a jedynie...znalezione. W Internecie. W dodatku niektóre z nich autorzy udostępniają bezpłatnie. Powyższa historyjka o przedsiębiorczym infobrokerze ma dwa wątki.

Wątek 1. Prawo autorskie użytkowe w pigułce o zawartości bardzo gęstej

Jeżeli coś jest chronione prawem autorskim, oznacza to konieczność zadania dwóch pytań: "czy mogę?" oraz "za ile?". W dobie ACTA i postępującej edukacji społecznej, niby każdy wie, że nie wolno kraść utworów tak samo, jak nie wolno ukraść auta. I co z tego? W praktyce, jak widać, niewiele. Są oczywiście wyjątki, kiedy tych dwóch pytań zadawać nie trzeba i będę je przedstawiać w następnych wpisach. Jeżeli chodzi jednak o zarabianie pieniędzy na cudzej twórczości, to chyba każdy intuicyjnie wyczuwa, że to nie jest ten wyjątek.

Na razie postawię tezę ogólną, ale trzeba ją przyjąć, że raport może być chroniony prawem autorskim. Może, bo istnieją pewnie takie raporty, które ze względu na brak wymaganego indywidualnego charakteru, nie mogą być uznane za utwór. Roboczo zakładamy zatem, że istnieje duże prawdopodobieństwo, że znaleziony w Internecie raport jest objęty ochroną przez prawo autorskie. Jeżeli tak jest, to wyłączne prawo do czerpania korzyści, związanych z jego używaniem i decydowania komu ostatecznie te korzyści przypadną w udziale, ma autor. Infobroker poprzez czynność zebrania raportów na stronie internetowej, autorem się nie staje. To, że raport jest za darmo dostępny w Internecie nie oznacza, że można na nim zarabiać. Bzdurą jest, że skoro jest dostępny publicznie, to trafił do domeny  publicznej i można z nim robić co się chce. W Internecie nie dochodzi do tzw. "wyczerpania prawa". Owo "wyczerpanie" w świecie kanciastym i namacalnym polega na tym, że wprowadzenie do obrotu oryginału utworu lub jego egzemplarza jest równoznaczne ze zgodą na dalszy obrót nimi. Jeśli więc dochodzi do odsprzedarzy, nie ma już obowiązku szukania autora i uiszczania mu wynagrodzenia. Kwestia ta powinna być z nim uregulowania w momencie wprowadzania dzieła do obrotu i więcej już nas sytuacja majątkowa twórcy nie obchodzi. Zasada ta nie dotyczy Internetu! Zatem jeżeli znajduję jakiś utwór, plik, z którego chce czynić użytek inny niż na własne potrzeby, nieważne czy w ramach kamapanii społecznej, charytatywnej, antynikotynowej, proaborcyjnej, za kasę, za darmo czy za uśmiech, muszę zapytać twórcę, co on na to. Jak twórca nie żyje...to też muszę zapytać. Jego spadkobierców. I pytać tak muszę siedemdziesiąt lat od jego śmierci.

W ramach oferty, która mnie zainspirowała, występują także rapoty, które powstały w ramach działalności Głównego Urzędu Statystycznego (GUS). Czy są one chronione przez prawo autorskie? Uczciwie przyznaję, że nie wiem. Wyjaśniam zatem dlaczego nie wiem i jak mi się wydaje, że jest. W  ustawie o prawie autorskim wymieniono (art. 4.), co nie jest uważane za przedmiot prawa autorskiego a zatem do czego ustawa ta nie ma zastosowania. Zwykle uzasadnieniem dla wyłączenia jest interes publiczny, w tym należyty i sprawny przepływ informacji, dbałość o rozwój innowacji oraz konieczność powszechnego dostępu do danego dobra. W tym wyliczeniu znajdują się między innymi "urzędowe dokumenty i materiały". Powstaje zatem, trudna do rozwiania wątpliwość, czy raport przygotowany przez GUS jest czy nie jest dokumentem urzędowym. Problem polega na tym, że nie istnieje żadna użyteczna definicja tego pojęcia i trzeba oprzeć się o to, co wypracowali sędziowie w orzecznictwie oraz przedstawiciele doktryny prawniczej. Pech chciał, że ani jedni, ani drudzy, nie zajmowali się jak dotąd raportami GUSu. Przytoczę zatem to, co wiadomo na temat "dokumentu urzędowego" a także "materiału urzędowego". Odnosząc te informacje do raportów GUSu, raz można postawić ptaszka a raz iksik. Nie należy jednak podsumowywać rachunku jeden do jednego, bo dla sądu ptaszek może być iksikowi nierówny i nie jestem w stanie przewidzieć, w jakim kierunku przebiegnie jego rozumowanie w danym przypadku.

Dokument jest "urzędowy", jeżeli:

►wydał go uprawniony do tego urząd
►został sporządzony w przewidzianej przez prawo formie
►został wydany przez organ państwowy w zakresie jego działania lub przez podmiot niepaństwowy, jeżeli ten realizuje zadania o charakterze publicznym
►stanowi dowód tego, co zostało w nim urzędowo stwierdzone lub zaświadczone
►przykłady: zaświadczenia, decyzje, uzasadnienia do zaświadczeń i decyzji, pokwitowania pocztowe, dowody doręczeń, obwieszczenia, komunikaty, orzeczenia sądowe, urzędowe uzasadnienia aktów prawnych etc. Warto zapoznać się z rozumowaniem sądu, wedle którego opinia techniczna sporządzona przez biegłego na prywatne zlecenie strony, staje się z momentem dołączenia do akt dokumentem urzędowym.

Materiał "urzędowy":

►jest pojęciem baaaaaaaaaaaaaaardzo szerokim
►obejmuje w zasadzie wszystko to, co nie jest uznane za dokument, ale zostało wydane przez urząd albo dotyczy sprawy urzędowej, albo powstał w wyniku procedury urzędowej
►przykłady: opinie i raporty biegłych rewidentów, wyceny sporządzone przez rzeczoznawców majątkowych na potrzeby samorządu terytorialnego lub Skarbu Państwa. Specyfikacje Istotnych Warunków Zamówienia NIE STANOWIĄ materiału urzędowego.

Uwaga. To, że coś nie jest objęte ochroną autorskoprawną nie oznacza jeszcze, że można to swobodnie reprodukować! 

Każdy infobroker musi zatem w swoim sumieniu rozstrzygnąć dwie kwestie. Po pierwsze czy raport GUSu stanowi materiał urzędowy, bo dokument raczej nie, w rozumieniu prawa autorskiego. W drugiej kolejności niech się zastanowi czy to ładnie czy nieładnie pobierać opłatę za coś, co jest dostępne w Internecie bezpłatnie.

Wątek 2. Klient ma zawsze rację

Jeżeli klient się bardzo uprze i nagle jego czas nie będzie już najwyżej cenioinym dobrem, może zasugerować odpowiednim organom, że padł ofiarą oszustwa. Zgodnie z art. 286 Kodeksu karnego, karalne jest doprowadzenie, w celu uzyskania korzyści majątkowej, innej osoby do niekorzystnego rozrządzenia własnym mieniem, za pomocą wprowadzenia jej w błąd. Nie znam się na prawie karnym i nie wiem czy sąd uzna, że opisane wyżej działanie nosi znamiona wprowadzania w błąd. Jest ono nieetyczne, ale czy sankcjonowe prawem karnym, nie mam pojęcia. Wiem jednak, że jak ktoś zgłosi wniosek o ściganie, nawet bez większej skuteczności, smrodek pozostanie. I rozniesie się z szybciej, niż ściągnie się  kolejny pdf ze strony GUSu.

Zaznaczam, że moim celem nie jest pastwienie się nad kimkolwiek lub robienie złej opinii. Specjalnie nie podaję adresu strony interetowej, za pomocą której odbywają się te niecne praktyki. Zakładam, że odpowiedzialna za nie osoba, może nie wiedzieć, że robić tak, nawet jeśli nie nie może, to nie powinna. Może wpadła na pomysł prowadzenia działalności gospodarczej w ten sposób w przypływie geniuszu. Obawiam się jednak, że spadające jabłko zbyt mocno uderzyło ją w głowę...




środa, 20 marca 2013

A teraz chodź tu do mnie...

Autorzy "Drugiej narodowej piosenki weselnej zaraz po Jesteś szalona" zachęcają, by poczuć się swobodnie. I mają rację!! Nawet tworząc umowę z klientem, infobroker powinien ze swobody korzystać. Ale nie za bardzo...

Dotychczasowe poszukiwania prowadzą do wniosku, że polskie prawo nie przewiduje kompleksowych i optymalnych rozwiązań dla infobrokeringu. W zasadzie reguluje albo jego wycinkowe aspekty, albo niektórych problemów nie uwzględnia wcale. Zatem...jak żyć??!! Swobodnie!!

Podstawową zasadą polskiego, i nie tylko, prawa cywilnego, jest tzw. zasada swobody umów. Wynika z niej, że umówić można się na wszystko i z każdym... poza tym, na co się umówić nie można. Na szczęście wyjątki są tylko trzy. 

Treść i cel skonstuowanej umowy:

►nie mogą być niezgodne z prawem
►nie mogą być niezgodne z zasadami współżycia społecznego
►nie mogą sprzeciwiać się naturze stosunku prawnego (tak, stosunki prawne mają naturę)

Czym jest treść umowy? Większość powie, że to, co mam na papierze. No i nie zawsze większość ma rację. To praw i obowiązków, które ustaliliśmy z drugą stroną, trzeba dorzucić jeszcze przepisy bezwzględnie obowiązujące (to przepisy ustawy, które obowiązują czy się chce, czy się nie chce. Nawet jeżeli nie uwzględniło się ich w umowie i tak znajdą zastosowanie), zasady współżycia społecznego (o nich będzie trochę niżej) i ustalone zwyczaje (dopóki infobrokerzy w praktyce nie wykształcą swoich to sędzia, który o infobrokeringu może wiedzieć jeszcze mniej niż ja, będzie rozstrzygał o ich treści). Może się zatem okazać, że umówiliśmy się na trochę mniej lub trochę więcej, niż nam się wydaje.

Czym jest cel umowy? Jak wynika z orzecznictwa sądowego, jest to korzyść, jaką strony chcą o siągnąć i właśnie w tym konkretnym celu zawierają umowę. Nie we wszystkich umowach ten cel rozkłada się symetrycznie. Będą takie zobowiązania, w ramach których wyraźną korzyść osiąga jedna ze stron.

Sankcją za niedostosowanie się do powyższego zwykle będzie całkowita lub częściowa nieważność umowy. Nie oznacza to jednak, że nie będzie wiadomo na co się umówiliśmy. Jeżeli da się uratować część umowy, na tyle istotną, żeby ta umowa miała jeszcze jakiś sens gospodarczy, w miejsce w którym przekroczyliśmy swobodę umów, wejdą odpowiednie przepisy z ustawy. Problem w przypadku infobrokeringu polega na tym, że może to nie być takie oczywiste, które z przepisów są odpowiednie. Zwykle do sporów przy wykonywaniu umowy dochodzi nie dlatego, że jedna ze stron nie chce robić. Zwykle strona robi lub zrobiła, tylko że inaczej lub co innego niż oczekiwaliśmy. Takie sytuacje będą się zdarzać zwłaszcza wtedy, gdy nie opiszemy dokładnie w umowie o co nam chodzi. 

Swoboda umów pozwoli skonstruować tzw. umowę nienazwaną. Oczywiście możemy ją nazwać jak chcemy i tej nazwy używać. Jest ona jednak wciąż nienazwana z punktu widzenia ustawodawcy, bo to nie on wymyślił, że przydałaby się taka, nie on ją ułożył, nie opisał w paragrafach, czyli jej nie nazwał. Powróćmy do granic ułańskiej, umownej fantazji.

"Granice swobody umów" 

Akt I. Niezgodność treści i celu umowy z prawem

Szczęśliwie parę dni temu miało miejsce nieszczęśliwe zdarzenie, które idealnie posłuży za przykład. Jak zwykle o kobietę poszło. Solista Teatru Balszoj podejrzewał, że to zły dyrektor utrudnia karierę taneczną jego bliskiej koleżance. Zlecił zatem grupie specjalistów pobicie dyrektora a ci, nadgorliwi, oblali go kwasem. Tancerz broni się, że umowa dotyczyła pobicia. W innych okolicznościach mógłby ich pozwać za niewłaściwe wykonanie umowy. W zaistniałych okolicznościach, taki pozew byłby co najmniej niewłaściwy. Umowa jako sprzeczna z prawem jest nieważna. Tyle. Jeśli zatem tajemnicy mężczyzna z akcentem zleci infobrokerowi poszukanie informacji na temat tajnych więzień CIA w Polsce, lepiej uważać! Jak nie zapłaci, sąd nie będzie po stronie infobrokera. Nawet, albo zwłaszcza, jeśli swoje zobowiązanie rzetelnie wykonał.

W Kodeksie cywilnym można przeczytać, że chodzi o niesprzeciwianie się "ustawie". Zwrot ten należy jednak rozumieć bardzo szeroko. Obejmuje on w zasadzie każde źródło prawa powszechnie obowiązującego, niezależnie od tego czy jest rangi ustawy. Ważne, że nie chodzi tutaj o sprzeczność wyłącznie z przepisami prawa karnego, ale także wszystkich innych gałęzi prawa.


Akt II. Niezgodność treści i celu umowy z zasadami współżycia społecznego


Zasad współżycia społecznego nikt nigdy nie widział, ale niejeden odczuł, że to niemiłe, kiedy ktoś je narusza. Chodzi tutaj o pewien zbiór ocen, które funkcjonują w danej grupie społecznej poza przepisami prawa a także o ocenę moralną postępowania stron umowy. Cel tego ograniczenia w zasadzie jest taki, by nie wykorzystywać faktu, że dane zachowanie jest niby zgodne z prawem, mimo że narusza zaufanie pomiędzy stronami i może być przykładem braku lojalności. Może to stwarzać wrażenie, że mechanizm ten jest przewidziany wyłącznie dla ochrony słabszej strony umowy, na przykład konsumenta. Nie jest to prawda! To ograniczenie swobody umów znajdzie także zastosowanie przy relacjach pomiędzy przedsiębiorcami, jednak przy ocenie ich zachowań trzeba będzie przenieść akcent z aspektu moralności na lojalności i tzw. uczciwość kupiecką.

Jakie postanowienia umowne sądy uznały za niezgodne z zasadami współżycia społecznego? Kilka przykładów: ustalenie wygórowanych odsetek; uprawnienie wyłącznie jednej strony do zmiany umowy w dowolnym czasie; wyłączne uprawnienie jednej ze stron umowy do rozstrzygnięcia czy doszło do zawinionego niewykonania umowy.

Ciekawy przypadek rozstrzygał Sąd Najwyższy i chyba dałoby się go odnieść do działalności infobrokerskiej, bo ktoś mógłby wpaść na pomysł, że zawarcie opisanej umowy to świetne źródło informacji. Bajeczka o miasteczku. Było sobie miasteczko, w którym żyli, chorowali i umierali ludzie. Ponieważ miasteczko było niewielkie to zwykle chorowali i umierali w tym samym miejscu. Zespół Opieki Zdrowotnej zawarł z pewnym przedsiębiorcą pogrzebiwym umowę dzierżawy pomieszczeń prosektorium szpitalnego, drogi dojazdowej do prosektorium, kaplicy szpitalnej i jeszcze innych terenów. Okazało się, że dla dzierżawcy umowa ta stanowi świetne źródło informacji, jak najbardziej o znaczeniu gospodarczym. Do jego obowiązków należało: wykonywanie przewozu zwłok pacjentów ze szpitala do prosektorium; przeprowadzanie sekcji zwłok na telefon (to nie mój wisielczy humor, tylko autentyczne sformułowanie z orzeczenia); przewóz szczątków pooperacyjnych ze szpitala do prosektorium. Łaskawie dzierżawca zgodził się, by nie uzależniać wydania zwłok rodzinie od zlecenia mu organizacji pogrzebu, nie domagać się dodatkowego wynagrodzenia za mycie zwłok płynem odkażającym i nie wykonywać za pieniądze jeszcze kilku innych czynności. Umowa ta nie spodobała się konkurentowi właściciela domu pogrzebowego i zgłosił zaistniałe zjawisko jako praktykę monopolistyczną. Tej SN się nie dopatrzył, opisany stan faktyczny nie pasował do definicji, ale zauważył coś innego. Sąd stwierdził, że cel co najmniej jednej ze stron jest sprzeczny z zasadami współżycia społecznego. Uzasadnił, że doświadczenie życiowe uczy, że śmierć człowieka następuje zwykle w szpitalu i dzięki zawartej umowie przedsiębiorca pogrzebowy miał wyjątkowo łatwy dostęp do rodzin zmarłych. Celem zawartej umowy było zatem rozszerzenie jego działalności gospodarczej ze szkodą dla konkurentów, a także być może kontrahentów, którzy nie do końca mają możliwość dokonania racjonalnego wyboru, będąc w określonym stanie psychicznym. I owe zakazy, które pewnie szpital wprowadził żeby się wybielić, przekonały SN, że opisany wyżej cel umowy był stronom znany, bo inaczej nie wprowadzono by do umowy ograniczeń. Jaka z tego nauka? Jest ich kilka, ale najważniejsza jest taka, że wystarczy, że cel jednej ze stron jest sprzeczny z zasadami wpsółżycia społecznego i to już wystarczy, by uznać umowę za nieważną.

Ocena danego postanowienia umowy nigdy nie może być oderwana od okoliczności. Może się zdarzyć, że to samo zachowanie, w zależności od kontekstu, branży, doświadczenia osób, raz będzie kwalifikowane jako naruszające zasady współżycia społecznego a innym nie. Ważne zatem, by w środowisku infobrokerów dochodziło do dyskusji na temat zwyczajów handlowych, wyznaczników rzetelnego działania oraz ustalenia granic lojalności. Będzie to stanowiło punkt odniesienia przy ocenie poszczególnych postanowień umownych.


Akt III. Niezgodność treści i celu umowy z naturą stosunku prawnego


Czym jest natura, zwłaszcza czegoś, co jest rodzaju żeńskiego (stosunek prawny o który nam chodzi zwykle sprowadzi się do wzroceowej umowy), nie jest zadaniem łatwym ani przyjemnym. Najprościej rzecz ujmując, natura stosunku prawnego to to, dzięki czemu poznajemy z jakim stosunkiem prawnym mamy do czynienia. 

Umowa sprzedaży polega na tym, że jednen przenosi własność rzeczy i rzecz wydaje a drugi płaci. To załóżmy teraz, że strony się umówią, że w ramach tej umowy jeden przenosi własność, drugi płaci, ale ten pierwszy nigdy rzeczy do korzystania nie wyda. Infobroker umawia się, że zdobędzie określone informacje, ale równocześnie strony zastrzegają, że utrzyma je w tajemnicy przed klientem. Awokat, mimo że jest związany z klientem typową umową starannego działania zobowiązuje się, że wygra sprawę. Strony umowy dają sobie możliwość do odstąpienia od niej kiedykolwiek sobie tego któraś z nich zażyczy. Ten ostatni przykład dość dobitnie pokazuje o co w tej naturze stosunku chodzi. Umowy zawiera się w jakimś celu, a już na pewno zawiera się je po to, żeby w tym stosunku zobowiązaniowym trwać i mieć z tego określone korzyści. Jeżeli strony od razu postanawiają, że zawierają umowę, ale równie dobrze to mogą jej nie zaweirać i żadna ze stron się nie zdziwi, jeśli jedna ze stron zgłosi, że w zasadzie to nie chce być jej stroną, to jest to sprzeczne już nie tylko z naturą konkretnego stosunku prawego, ale w ogóle z istotą prawa umów.

Prolog, 
czyli co infobroker wiedzieć powinien, żeby nie czuć się skrępowanym swobodą umów


Infobroker powinien wiedzieć w szczególności:


► czy i jakie przepisy istnieją w zakresie zakazu ujawniania i przekazywania określonego typu informacji?

► jakie czynności w zakresie poszukiwania informacji może podejmować bez uzysakania dodatkowych uprawnień?

► jakie informacje może przetważać bez zgłaszania tego odpowiednim organom?

► do jakich informacji ma zagwarantowany bezpłatny dostęp z mocy prawa?

► jakie informacje są chronione w ramach tajemnicy przedsiębiorstwa?

► co stanowi tajemnicę przedsiębiorstwa infobrokera?

►na jakie zasady współżycia społecznego warto zwracać uwagę wykonując zawód infobrokera?



wtorek, 12 marca 2013

Szukajcie a znajdziecie

Czy ewnageliczna myśl św. Łukasza może być uważana za motto infobrokerów? Czego można oczekiwać od infobrokera: powinien szukać czy znajdować? Rozstrzygnięcie tego hamletowskiego dylematu jest równocześnie odpowiedzią na wiele innych, zdecydowanie mniej retorycznych pytań.

Najważniejsze z nich to:

►  jaką umowę z klientem powinien zawrzeć infobroker?
► czy w ramach tej umowy infobroker zobowiązuje się do dołożenia należytej staranności przy wykonywaniu poszukiwań, czy też zobowiązuje się do osiągnięcia konkretnego rezultatu?
► jakie są granice odpowiedzialności infobrokera za treść przekazywanej informacji oraz za skutki decyzji podjętych przez klienta w oparciu o dostarczona informację?

Pytań jest więcej i będę je sobie zadawać i wymyślać nowe. Pozostając w tonie ewangelicznego wstępu, zacznę zatem po bożemu. Od początku. To nieprawda, że w polskim prawie nie ma przepisów, które pozwalałyby uregulować umowę z infobrokerem. Prawdą jest natomiast, że nie ma rozwiązań optymalnych. Umowy, które przychodzą na myśl w związku z infobrokeringiem to umowa sprzedazy, umowa o dzieło, umowa zlecenia  a tym, którzy znajdą ustawę o prawie autorskim, być może także i umowa o stworzenie utworu.

Umowa sprzedaży odpada od razu. Zawiera się ją po to, by jedna strona przeniosła własność rzeczy na drugą stronę umowy, która zapłaci za nią wynagrodzenie.  Przepisy dotyczące sprzedaży rzeczym stosuje się odpowiednio do sprzedaży praw. Informacja, którą świadczy infobroker nie jest ani rzeczą, ani prawem. Poza tym informacja o tym, że jest jak jest, nie ma właściciela. Prawo własności wykonuje się między innymi w ten sposób, że można wszystkim innym zakazać używania danej rzeczy, lub odpowiednio, korzystania z danego prawa. Można co prawda zobowiązać kogoś do nieujawniania informacji, ale zakaz te nz prawem własności nie ma niczego (istotnego) wspólnego!

Wybór pomiędzy umową o dzieło a umową zlecenia jest w zasadzie równoznaczny z udzieleniem odpowiedzi na pytanie: czy infobroker szuka, czy znajduje? Pierwsza opcja zbliża umowę z infobrokerem do umowy o świadczenie usług (do której stosuje się odpowiednio przepisy Kodeksu cywilnego o zleceniu) a ta druga - do umowy o dzieło. I teraz pada ulubiona odpowiedź prawników: "to zależy!". Zależy przde wsyzstkim od tego, na co się z infobrokerem umówimy, ale też od tego, jakie są obiektywna możliwości wykonania zlecenia. Raczej mało prawdopodobne, by klient był usatysfakcjonowany tym, że infobroker bardzo się starał i szukał informacji z należytą starannością, ale bez należytej skuteczności, no i jakoś tak wyszło, że nie wyszło. Rozmawiałam niedawno z osobą zajmującą się wyceną technologii, często współpracującą z infobrokerami. Dowiedziałam się, że przyjął się wśród niektórych profesjonalistów zwyczaj, że dopóki infobroker nie upewni się, że jest w stanie odszukać to, na co klient liczy, nie podejmuje zlecenia. To uzasadniałoby stwierdzenie, że profesjonalny infobroker nie szuka a znajduje. Konsekwentnie, etyka nie pozwala mu pobierać wynagrodzenia za czas spędzony na sprawdzaniu czy jego zasoby i kontakty wystarczą, by wywiązać się z umowy.

Jeżeli by założyć, że oczekujemy od infobrokera zawsze i wyłącznie tworzenia baz danych, można uznać, że łączy go z klientem rodzaj umowy o dzieło. Dość specyficzny rodzaj, bo oprócz tworzenia bazy, infobroker ma sam zdobyć jej elementy i to głównie na tym polega jego zadanie. Na ich wyszukiwaniu i weryfikacji. Gdyby było inaczej, infobrokerem byłby co drugi informatyk. Taką bazę danych można zatem traktować jak dzieło niematerialne, co, między innymi daje wskazówki, jak postępować, jeżeli baza danych będzie miała wady. Odpowiednie przepisy znajdują się w Kodeksie cywilnym w części dotyczącej umowy o dzieło. Baza danych będzie wadliwa, jeżeli dane w niej zawarte będą niekompletne lub nieprawdziwe bądź nieaktualne. Czy jednak zawsze praca infobrokera będzie sprowadzała się do tworzenia bazy danych? Z treści ofert, zamieszczanych na stronach internetowych należy raczej wnioskować, że nie.

Czy infobroker tworzy utwór w rozumieniu ustawy o prawie autorskim i prawach pokrewnych (prawa pokrewne to prawa podmiotów, które wykonują różne czynności związane z utworami i zasługują na zauważenie efektów ich pracy, ale za twórców ich uznać nie można. Z praw pokrewnych korzystają na przykład artyści wykonawcy i producenci a prawa te przyznaje się m. in. za pierwsze nagranie lub nadanie utworu. Obrazowo można przestawić to tak: mimo że dzięki hodowcy kur mamy dostęp do jajka, hodowca kur nie jest kurą. Ani jajkiem.)? Intuicja mi podpowiada, że infobroker raczej nie tworzy utworów. Klientowi nie zależy na formie ekspresji i sposobie wyrażenia. Chodzi mu o informację, często taką, która jest powszechnie znana, ale z jakichś względów wszystkim, tylko nie jemu. Prawo autorskie chroni utwory, które charakteryzują się przede wszystkim indywidualnym charakterem. Myślę, że klient nie będzie wcale rozczarowany, jeśli kosztem owego indywidualnego charakteru uzyska dokładnie taką samą informację, jaka jest w posiadaniu konkurencji. Może nawet za to dopłaci. Nie zmienia to faktu, że przygotowany przez infobrokera raport może być, w określonych okolicznościach, chroniony prawem autorskim. Raport czasem tak, sama informacja zawsze nie.

Wniosek z powyższego taki, że zakres obowiązków i usług oferowanych przez infobrokera nie pokrywa się z zakresem umów, proponowanych przez ustawodawcę. Ustawodawca jednak przewidział, że nie przewidzi wszystkiego, w tym infobrokeringu. Ja natomiast przewiduję, że długość postu jest odwrotnie proporcjonalna do chęci zapoznawania się z jego treścią. O profetycznych zdolnościach ustawodawcy napiszę zatem następnym razem.

poniedziałek, 4 marca 2013

Upgrade przez update

I to podwójny!! Moja edukacja trwa, postępuje, tak jak zresztą wiara w ludzi. Pani Patrycja Hrabiec Hojda (o której można przeczytać tu), jak na rasowego infobrokera przystało, dostarczyła mi potrzebne informacje, dzięki którym mogę uzupełnić dwa wątki.

W ramach rozważań nad tym czy infobrokering istnieje, szukałam różnych, a raczej jakichkolwiek, śladów zainteresowania zawodem podmiotów stanowiących lub stosujących prawo. Pisałam m.in. o rozporządzeniu Ministra Pracy i Polityki Społecznej z dnia 27 kwietnia 2010 r. w sprawie klasyfikacji zawodów i specjalności na potrzeby rynku pracy oraz zakresu jej stosowania. Moja intuicja wręcz krzyczała, że nie jest to przejaw dobrowolnej polskiej aktywności, ale tej "dobrowolnej" aktywności związanej z członkostwem w UE. I po raz kolejny okazało się, że intuicji uciszać nie warto. Dnia 5 maja 2012 roku został sporządzony przez Panią Dyrektor Departamentu Rynku Pracy list polecający (dostępny tu) promujący i przekonywujący do udziału w projekcie ,,Rozwijanie zbioru krajowych standardów kompetencji zawodowych wymaganych przez pracodawców". I słusznie!! Jak już się coś sklasyfikowało, to należy także zastanowić się nad tym, co to było. Porządek czynności nie jest przypadkowy. Jest unijny.

Projekt (o którym można poczytać tu) jest współfinansowany ze środków Unii Europejskiej w ramach Europejskiego Funduszu Społecznego, potrwa do końca grudnia 2013 roku. Jego zasadniczym celem jest "(...) przygotowanie nowych zasobów informacji zawodoznawczej." Barbaryzując tenże piękny język można stwierdzić, że zadaniem powołanej grupy ekspertów będzie opisanie na czym polega dany zawód, jakie trzeba spełnić wymogi, by go wykonywać, jak wygląda środowisko pracy etc. Zawodów jest 300 i raczej szybko się nie dowiem czym, wedle urzędowych standardów, zajmuje się infobroker. Za to z przykładowej klasyfikacji, jeżeli ktoś mnie zapyta o syntezę zawodu młynarza, już dzisiaj mogę zacytować, że "młynarz wykonuje przemiał ziarna zbóż na mąkę lub przerób zbóż na kaszę i płatki" (cyt. za: E. Rech-Madejczyk i in., Krajowy standard kompetencji zawodowych dla zawodu 751401 młynarz, s. 6. Dokument dostępny tu). Mozna się także z dokumentu dowiedzieć, że powinna cechować go spostrzegawczość i refleks, potrzebny jest mu także dobry wzrok, węch i sprawny zmysł dotyku. Tworzone przez grupę specjalistów standardy mają na celu ułtawienie komunikacji pomiędzy szukającymi pracy a pracodawcami. Będzie to chyba bardziej przydatne obcokrajowcom do nauki języka polskiego albo dzieciom w szkole, tytuł cyklu lekcji "Poznajemy zawody". Ale nie ma się co czepiać, wśród tych 300 zawodów, oprócz młynarza, portiera, grawera, bacy i innych wydawałoby się, że znanych profesji, będzie także infobroker. Trzeba zachować czujność i z końcem roku powrócić na stronę projektu, kiedy już będzie przygotowana specyfikacja zawodu infobroker.

A sprawa druga wymagająca aktualizacji, to moja propozycja, by infobrokerzy w Polsce stworzyli własne stowarzyszenie.Aktywnie działający infobrokerzy już próbowali i zapraszali resztę nazabranie założycielskie Stowarzyszenia Brokerów Informacji (można o tym przeczytać tu i pewnie też spróbować nawiązać kontakt z osobami biorącymi udział w dyskucji) a reszta...no cóż...przyjmijmy, że do dzisiaj tworzy statut stowarzyszenia.