czwartek, 30 stycznia 2014

Kodeks infobrokera (zdominowany przez pornografię. Lil' bit)

Uwaga!! Ostrzegam: mój blog nie jest profesjonalny, chociaż mam nadzieję, że mnie nie odbiera to statusu profesjonalisty (w sferze zawodowej zawsze używam opisując siebie męskiej formy rzeczowników. Gdy przechwalam się, że jestem profesjonalistką, nie ma to nic wspólnego ze stosowaniem lub interpretacją prawa). 

Otóż, podobno, a co tam, na pewno!!, gdyby mój blog był profesjonalny, NIGDY, nie powołałabym się na Wikipedię. Ryzykując reputację, jakość tekstu, no i zaprzepaszczając szansę na tytuł Najbardziej profesjonalnego bloga o prawnych aspektach infobrokeringu, zrobię to. Powołam się na Wikipedię. Szaleństwo -  przywilej młodości. Oczywiście to nie wyszło z mojej głowy, ta koncepcja Wikipedia, profesjonalizm a sprawa polska. Ja bym na to nie wpadła. Uważam, że każde narzędzie dobre, póki młotkiem nie próbuje się zjeść zupy. Poza tym chyba z Wikipedią jest trochę tak, jak z pornografią. Nikt nie ogląda, ale każdy ma w historii wyszukiwarki. 

Didaskalia się skończyły, czas zatem na dramat: wedle Wikipedii (to ten dramat) kodeks to:

akt normatywny zawierający logicznie usystematyzowany zbiór przepisów regulujących określoną dziedzinę stosunków społecznych.

W praktyce oznacza to, że kodyfikacja ułatwia życie. Jeżeli Kowalski potrzebuje dowiedzieć się czegoś z zakresu prawa cywilnego, zacznie od Kodeksu cywilnego. I jest duża szansa, że znajdzie tam to, czego szuka. Jak coś z karnego to Kodeks karny. Jak trzeba napisać pozew do sądu cywilnego to Kodeks postępowania tego właśnie. A co jak Kowalski postanowił zostać infobrokerem??  No to gorzej trochę. Ujęcie w jednym akcie prawnym, a takim jest kodeks, całej problematyki dotyczącej infobrokeringu, jest raczej niemożliwe. Kodeks taki byłby albo niekompletny i odsyłałby co chwilę do innych kodeksów, albo miałby 12340293847 artykułów. W obu przypadkach życia by nie ułatwiał. 

Infobroker powinien zainteresować się prawem w kilku płaszczyznach. Na przykład takich:

  • dostęp do informacji i jego ograniczenia;
  • umowa z klientem i odpowiedzialność za jej wykonanie;
  • dopuszczalny zakres korzystania z efektów cudzej pracy podczas poszukiwania informacji;
  • zakres ochrony efektów pracy infobrokera.

Są to zagadnienia z różnych gałęzi prawa i próba skodyfikowania ich w jednym akcie skończyłaby się stanem rzeczy wyżej nakreślonym. Ale, ale!! To, że kodeksu infobrokera nie będzie, nie oznacza, ze owe regulacje nie mogą się znaleźć w jednym miejscu. Mogą. Tutaj. Co jakiś czas będę wrzucać krótkie omówienie ustaw, które infobroker znać powinien. Często nie będzie to wcale takie oczywiste, bo ani w tytule ustawy, ani w jej treści nie padnie słowo informacja (o infobrokeringu nie wspomnę).

Jak napisałam, tak zrobię. Ostrzegam jednak, że może to być czysta amatorszczyzna :)
 


wtorek, 14 stycznia 2014

Ręka, noga, mózg na ścianie...jak się chroni mappowanie??

Czasami mam wrażenie, że wypowiadający się publicznie ludzie, dzielą się na dwie grupy: (1) znam się na wszystkim i (2) nie znam się, to się wypowiem.Próba podjęcia dyskusji w obu przypadkach ma równe, bo zerowe, szanse powodzenia.

Powyższą prawidłowość aktywizują zwykle takie tematy jak diagnozowanie chorób wszelakich, piłka nożna, podatki oraz wiele, wiele innych a wśród nich...własność intelektualna.

Podstawowym problemem, który uniemożliwia nawiązanie najcieńszej chociażby nici porozumienia jest to, że ludzie nie odróżniają ręki od nogi. Otóż jeżeli potrąci kogoś samochód w wyniku czego dojdzie do złamania nogi a w pozwie zażąda się odszkodowania za złamaną rękę, odszkodowanie nie zostanie przyznane. Nie dlatego, że sędzia nie widzi, że powód kuśtyka. Nie dlatego, że nie słyszy, że powód cierpi i nie dlatego, że nie wierzy, że to przez pozwanego. Sędzia jest jednak związany tym, o co go prosimy. Trzeba zatem wiedzieć o co pytać i gdzie jest ręka, a gdzie noga.

Wczytałam się ostatnio, na jednym z portali dla złotych ludzi pracy i sukcesu, w opinie i rady dla których punktem wyjścia jest następująca historia. Historia, która przerodziła się w spór, którego żadna ze stron nie używa prawidłowych argumentów, ale jedna ma rację. Ma on istotny związek z infobrokeringiem i metodami, wykorzystywanymi przez infobrokerów, którzy pytają czy mogą uzyskać ochronę na metodę prezentowania informacji. Po nitce do kłębka, po mapie do skarbu, dochodzę do sedna sprawy: mapy myśli. Chodzi zatem o odmieniane we wszelkich konfiguracjach mind map, mind maps i mind mapping.

Na początku był...mróz. Jednego z użytkowników wspomnianego portalu zmroziło, ponieważ otrzymał informację o opatentowaniu nazwy Mind Mapping dla rozwoju myśli i szkoleń. Mnie też zmroziło. Ręka, nie noga a patent na wynalazek to nie to samo, co prawo ochronne na znak towarowy. Zapewne o ten ostatni hibernatusowi chodziło. Ktoś może powiedzieć, że to czepianie się i co za różnica jak to między sobą papugi nazywają. Owszem, żadna, jak długo papugi i reszta świata nazywając rzeczy różnie, mają na myśli to samo.

W tym przypadku tak nie jest. Używanie nieprawidłowych pojęć jest konsekwencją, albo źródłem (??), niezrozumienia na czym polega dany typ ochrony. Po wymianie nieznajdujących w przepisie potwierdzenia poglądów na sprawę, ktoś doszedł w końcu do słusznego wniosku, że z metody korzystać można, tylko, jeżeli zastrzeżono nazwę, to trzeba się trochę wysilić i inaczej ową mapę nazwać. Następnie tenże ktoś dokonał samokrytyki, iż doczytał, że podmiot zastrzegający sobie prawo do nazwy zajmuje się szkoleniami dotyczącymi oprogramowania a to już opatentowane zostać może. Nie może.

Inni zastanawiali się dalej, jakie prawa autorskie do nazwy ma jegomość, który nazwę chce opatentować. Ja także doczytałam i okazuje się, że na kilka miesięcy przed rozpoczęciem powyższej dyskusji, głos w odrębnym wątku zabrał sam piętnowany autor (PA) pomysłu, by nazwy mind mapping i pokrewne inne zastrzec. Mimo iż inni dyskutanci przekonywali, że korzystają z mapowania myśli od ponad 20 lat, PA stwierdził, że to dzięki niemu po wpisaniu w google "mind mapping" cokolwiek po polsku wyskakuje. Że włożył dużo czasu, wysiłku twórczego i pieniędzy w sprowadzenie tej metody do Polski. W związku z powyższym, jeżeli ktoś ma ochotę z niej korzystać w celach zarobkowych, powinien coś PA odpalić. No cóż..jeśli PA chciał zarobić na sprowadzaniu czegoś do Polski, powinien sprowadzać samochody lub piłkarzy. Z Niemiec.

Rozstrzygając spór zaistniały pomiędzy PA i resztą świata, ustalając kto ma rację i odpowiadając infobrokerom co mogą chronić w związku z prezentacją informacji w ramach mapy myśli, przedstawiam mapiątko. Proste, wykonane szybko i wyłącznie celem przykładu. Proszę nie pisać, że mało obrazków, że małe litery etc. Wiem.



Skąd wiem, że to mapa myśli?? Jedyne, co nie podlegało w dyskusji dyskusji to fakt, że najbardziej znanym propagatorem i popularyzatorem tejże metody jest Tony Buzan. Odwołam się zatem do sformułowanej przez niego definicji:
"Mapy myśli są systemem przechowywania, organizacji i hierarchizacji danych (zwykle na papierze) przy użyciu słów- i obrazów-kluczy, z których każdy będzie pobudzał określone zasoby twojej pamięci oraz stymulował nowe myśli i spostrzeżenia." (T. Buzan, Mapy myśli, Łódź 2008, przekład D. Rossowski, s. 12)
Innymi słowy, mapa myśli to pewien sposób prezentowania informacji, który może służyć różnym celom. Jak przekonuje Tony Buzan:

"Mapy myśli pozwalają wiernie zaplanować każdy aspekt swego życia. Ponadto są instrumentem komunikacji, rozwiązywania problemów, wizjonerskiego planowania, nauczania, powtórek materiału, zarządzania czasem, odświeżania pamięci. Same w sobie mogą stanowić też kreacje artystyczne [wyróżnienie moje]." (T. Buzan, op. cit., s. 6).
Moje mapiątko obrazuje zestaw skojarzeń ze zwrotem "infobrokering i prawo". Trzy główne myśli to poszukiwanie (w domyśle informacji), przetwarzanie (w domyśle informacji) oraz efekty (w domyśle pracy). Wszystkie trzy zagadnienia mają swoje uwarunkowania prawne o których pisuję (w domyśle na blogu i nie na blogu). Mogłam niektóre słowa zastąpić obrazkiem bądź symbolem, co, jak twierdzą fani metody, pobudziłoby mój mózg do dalszej pracy.

Wnioski:

1) sama metoda prezentacji jaką jest mapa myśli, nie podlega ochronie w ramach prawa autorskiego. Prawo to chroni sam sposób wyrażenia a nie idee czy metody działania (zob. art. 1 ust. 2 ze zn.1 PrAut);
2) skoro prawo autorskie chroni sposób wyrażenia a jak już cytowałam powyżej, konkretna mapa myśli może stanowić wręcz kreację artystyczną, ochronie podlega konkretna mapa. Tak, jak chronione są obrazki. Można zatem rozpisać pojęcie "infobrokering i prawo" na czynniki pierwsze, ale jeśli ktoś ma ochotę korzystać z mojego mapiątka poza granicami dozwolonego użytku, powinien zapytać mnie o zgodę;
3) koncepcja ta nie może być chroniona patentem. Patent to prawo wyłączne udzielane na wynalazki. Za wynalazki nie uznaje się planów, zasad i metod dotyczących działalności umysłowej ani przedstawienia informacji (zob. art. 28 okt 3 i 6 PrWłPrzem);
4) sformułowanie "mapa myśli" nie jest zastrzeżone jako znak towarowy, chroniony na terytorium Polski. Gdyby nawet ktoś próbował uzyskać na nie prawo wyłączne w zakresie różnych psycho i szkoleniowych aktywności, uważam za wysoce prawdopodobne iż Urząd Patentowy uznałby to określenie za nieposiadające zdolności odróżniającej, ze względu na to, iż weszło do języka potocznego. Dziś, gdy mówimy "mapa myśli", raczej nie kojarzymy tego oznaczenia z żadnym konkretnym przedsiębiorstwem, nie każdy korzystający z tego rozwiązania wie, kto je pierwszy spopularyzował. Organizacja nosząca w nazwie nazwisko Buzana, zarejestrowała kilka znaków towarowych o skuteczności w różnych państwach. Jednym z nich jest MIND MAPS, zastrzeżony jako krajowy znak towarowy w UK.

PA nie udało się ostatecznie zastrzec żadnej nazwy. Próbował chronić, lub jak określali to wspomniani wyżej dyskutanci-zagarnąć bezprawnie dla siebie, szereg słownych znaków towarowych. Były wśród nich: MindMapper, Mind Mapper, Mind Mapping, mindmapping, mapy myśli. Oznaczenia miały być zastrzeżone dla takich towarów/usług jak szkolenia, oprogramowania komputerowe i psychotechnika. Polski Urząd Patentowy reagował na powyższe zgłoszenia na jeden z dwóch sposobów: decyzją odmowną albo decyzją o umorzeniu postępowania z powodu braku odpowiedzi na postanowienie.

Podsumowując, problem przedstawia się następująco:





wtorek, 7 stycznia 2014

Nihil novi

Nihil. No może poza rokiem. W przeciwieństwie do dominujących trendów, nie ogłaszam niczego nowego. Wręcz przeciwnie!! Będzie po staremu, nawet bardzo, biorąc pod uwagę datę ostatniego posta. Nic nie szkodzi. Bolesne bywają przecież rozstania, nie powroty.