Skoro design jest dizajnem, businessman biznesmenem a wywiad udzielony wyłącznie jednej stacji to wywiad ekskluzywny, spolszczona wersja słów Cezara i tak wydaje się być mało ordynarna.
Na czym polega "weni" i "widi" w przypadku stron internetowych wie dzisiaj każde dziecko, ale co bawet bardziej podkreśla powszechność zjawiska, niejedna babcia! A "wiczi" ??!! Siedzi sobie infobroker w stadium larwalnym przed komputerem i dobrze wie, że by przekształcić się w motyla a potem orła biznesu, ewolucja płata figle, potrzebna mu jest dobra strona internetowa. No to siedzi i weni, i widi...i wiczi! Podbija cudzą stronę internetową, niczym Juliusz Cezar Farnakesa, i bierze w niewolę teksty, układ strony i kolorki, t(j)uningując je nieznacznie przed wystawieniem na widok publiczny. Czy metoda "na Juliusza" jest legalna? Od razu zaznaczam, że nawiązuję wyłacznie do aspektu "widi" a nie pracy programisty, dzięki któremu jest możliwe "weni" i inne aspekty związane z funkcjonowaniem strony internetowej.
Aby rozstrzygnąć powyższy dylemat, trzeba wiedzieć czy infobroker planując wygląd strony internetowej i pracując nad jej treścią, tworzy dzieło? Oczywiście, że każdy powie, że tak. Nawet arcy! Pytanie tylko czy jest to dzieło w rozumieniu prawa autorskiego.
Zgodnie z artykułem 1 ust. 1 ustawy o prawie autorskim i prawach pokrewnych,
Trzeba zatem ustalić:
(1) czy to, co widzimy jako stronę internetową jest przejawem działalności twórczej?
(2) czy to ma indywidualny charakter?
(3) czy to jest ustalone w jakiejkolwiek postaci?
(4) last not least: czy to jest wynikiem działalności człowieka?
Powyższe cztery kroki są o tyle istotne, że takie właśnie pytania należy sobie zadać we wszystkich przypadkach, kiedy trzeba rozstrzygnąć czy coś jest chronione przez prawo autorskie, czy nie jest. Warto więc je zapamiętać.
Ponad tymi czterema pytaniami jest jedno superpytanie: czy wiem o jakie "to" mi chodzi?! W przypadku strony internetowej mogę wyróżnić kilka "totów". Czym innym jest portal, rozumiany jako zintegrowany system informacyjny, dostępny użytkownikom za pomocą internetu i w jego ramach decyzja o rozmieszczeniu jego poszczególnych elementów, czym innym jest szata graficzna portalu a za kolejne "to" można uznać teksty zamieszczane na portalu. Chcąc w miarę kompleksowo odpowiedzieć na pytanie czy metoda "na Juliusza" jest dozwolonym działaniem, będę się odnosić do wszystkich "totów" na raz.
Ścieżkę do zwycięstwa, pozostając w kręgu juliuszocezarowskich skojarzeń, zacznę od końca.
(4) To czy działalność, którą oceniamy pod kątem bycia chronionym utworem jest efektem pracy człowieka, jest wbrew pozorom istotne a może nie być oczywiste. Wystarczy sobie wyobrazić sytuację, w której po ulewie zostaje na ścianie czyjegoś domu święty zaciek o kształcie, zdaniem niektórych, Jezusa Chrystusa. Cała wieś podbiega i robi sobie telefonem czy tam aparatem swoje własne, święte obrazki. Właściciel domu twierdzi, że ma prawa autorskie do dzieła, które ukazało się na jego ścianie. Nie ma. Ma prawo do prywatności, dzięki któremu może pozbyć się gapiów spod swojego okna. Praw autorskich nie ma ani ściana, ani jej właściciel.
Poniekąd można powiedzieć, że strony internetowej też człowiek nie robi, bo robi ją maszyna. Owszem, ale ona służy w powyższym przypadku za narzędzie, które umożliwia korzystanie z danej formy wyrazu. Zrobi tyle, o ile zostanie poproszona (poza licznymi przypadkami złośliwości przedmiotów martwych). To też istotne, na ile działania owej maszyny są wynikiem standardowego programu a ile w nich istotnych wskazówek twórczych użytkownika.
(3) Ustalony to nie to samo, co utrwalony. Oznacza to, że prawo autorskie wcale nie wymaga, by efekt działalności twórczej był zapisany na jakimś nośniku. Nie mówiąc już o obowiązku rejestracji utworu. Wystarczy, że pomysł jaki mamy w głowie, on sam chroniony nie jest, zostanie z niej wydobyty i wyrażony w dowolnej formie. To już wystarczy by uznać, że utwór został ustalony. A form jest wiele. Słowo, litera, obraz, dźwięk, kształt i wszystko inne, jeśli tylko nadaje się do wyrażenia twórczej działalności. Każda z wymienionych, no może poza kształtem, może posłużyć jako forma wyrażenia dla utworów, które budują stronę internetową.
(2) i (1). W zasadzie dobrze jest działalność twórczą zestawiać od razu z indywidualnym charakterem, bo to oszczędzi trochę. Co mi po twórczości, która nie jest indywidualna? Żeby nie czynić ogólnych i teoretycznych wywodów, od razu skupię się na przykładach, które każdy na stronie internetowej "widi".
W orzecznictwie, ubogim, skąpym i do policzenia niemalże na palcach Twixa, uznano, że portal internetowy i jego szata graficzna mogą być uznane za utwór, jeśli spełniają wymienione powyżej warunki. Co zatem podlega a co nie podlega ochronie? Od razu zaznaczam, że poniższe ustalenia mają charakter wyłącznie informacyjny, ponieważ każdy przypadek należy oceniać odzielnie.
Układ strony
Dzisiaj chyba nikt nie twierdzi, że zamieszczenie na stronie zakładek (o nas, u nas, z nami, cena, kontakt i inne), to efekt twórczości, który należy chronić prawem autorskim. Zatem sam sposób prezentowania treści w ten sposób, poprzez podzielenie jej na działy, ochronie prawnoautorskiej nie podlega.
Teraz można się zastanowić czy kryteria wedle jakich tę treść grupuję nie mogłyby podlegać ochronie. Mogłyby, ale musiałyby być tak oryginalnie dobrane, że nie bardzo jestem w stanie podać jakiś przykład. Planując stronę dla działalności infobrokerskiej można spodziewać się, że pojawi się na niej dział poświęcony ogólnemu opisowi przedsiębiorcy, typom świadczonych usług, może prezentacji kompetencji zespołu, cennik, w którym będzie wszystko poza konkretną ceną, i kontakt. To taki standard. Niektórzy dodają także "bazę wiedzy", opisując tam podstawowe zagadnienia związane z infobrokeringiem, czasem zresztą dla własnego komfortu, żeby klient nie spodziewał się niemożliwego. Może się także znaleźć odesłanie do pożytecznych zasobów poprzez zamieszczenie linków, na jednej ze stron znalazłam zakładki takie jak "prezenty wirtualne" czy "konto-bank" co oczywiście jest twórcze w porównaniu z "cennik", ale obawiam się, że dla sędziego to za mało, by przyznał temu ochronę autorskoprawną.
Nikogo też już dzisiaj nie dziwi, że pod kategoriami, na pasku, pojawiają się zmieniające się zdjęcia. To też sposób prezentacji treści. Albo że w dole ekranu pojawia się kalendarz, albo formularz kontaktowy, albo że gadają do nas awatary. Nie ma przeszkód by wymyślić takie "albo" które na tym tle będzie super twórcze i indywidualne. Na pewno jest to wyzwanie!
Podsumowując, układ strony w powyższym rozumieniu jest w większości dyktowany charakterem świadczonych usług i pewnym zwyczajem. Z jakichś względów zakładki są po bokach strony i na górze a nie na dole.
Dodatkowo należy zwrócić uwagę, że jest obecnie wiele możliwości tworzenia stron internetowych z pomocą szablonu. To osłabia lub wręcz wyklucza ochronę prawnoautorską, ponieważ wybór z przedstawionych rozwiązań eliminuje skutecznie aspekt indywidualnej twórczości.
Grafika strony
Ta kwestia jest stosunkowo prosta. Na grafikę można patrzeć jak na obrazek i nie trzeba tworzyć tu specjalnych zasad dla przestrzeni wirtualnej. Twórczy i indywidualny charakter sędzia ocenia zwykle "na oko", co akurat w przypadku grafiki złym rozwiązaniem nie jest. Często, panie zrozumieją o co chodzi, ważne dla właściciela strony mogą być kolory. Na przykład jeden z projektów, w którym mam przyjemność brać udział, jest fioletowopopielaty z naciskiem na fioletowy. I bardzo się czuję do tych kolorów przywiązana, ale jak się okazuje, nie ja jedna. Dobrze wyglądają razem, są eleganckie i mają tysiące odcieni (to zrozumieją tylko panie). Uwalniali orkę, uwolnić trzeba też kolory, chyba że ktoś zrobi stronę tak łudząco podobną do naszej, że klient zwyczajnie może się pomylić. Wtedy, jeśli z punktu widzenia prawa autorskiego to za mało, można sięgnąć do przepisów ustawy o zwalczaniu nieuczciwej konkurencji. Trzeba jednak brać wtedy pod uwagę całokształt.
Teksty na stronie
Ehh...teraz prawda, która mnie autentycznie boli prawie tak bardzo jak osobę, która mnie skłoniła do tego postu. Prawo autorskie nie służy temu, żeby monopolizować język polski. Prawo autorskie nie chroni pomysłu, koncepcji, ale środki wyrazu.
Przykład z życia wzięty, nie ten tylko inny oczywiście w naturze występował. Przedstawiam Państwu dwie postaci: Infobroker A z polotem i ambicją; Infobroker B i na tym prezentację jego sylwetki zakończę.
Infobroker A prezentuje swoje usługi na stronie i pisze, że, przykładowo:
► dla doktoranta prawa dokonaliśmy analizy dostępności materiałów o zdatności arbitrażowej sporów dotyczących patentu w języku polskim.
Infobroker B pisze, też przykładowo, ale nie!przypadkowo:
► dla magistra ochrony środowiska sprawdziliśmy bibliografię w języku polskim
...i mógłby to być przypadek, ale ciągle chodzą mi głowie słowa Szymborskiej "przepraszam przypadek, że nazywam go koniecznością", bo w zasadzie każe od kropki, jest kropka w kropkę na zasadzie powyższej. Wiem, że boli, ale uważam, że sąd nie dopatrzy się w takim przypadku naruszenia prawa autorskiego, bo w ogóle wątpliwe czy prawo to służy takim krótkim wypowiedziom. To jest niefajne, to jest nieuczciwe, ale obawiam się, że w formie takiej jak podana, dozwolone. Oczywiście, dla chcącego nic trudnego, można próbować twierdzić, że to czyn nieuczciwej konkurencji, że niezgodny z dobrymi obyczajami, ale będzie z tego więcej kosztów niż pożytku. Pisząc doktorat mam natomiast obsesję z cudzysłowem i przypisami, jakby każde słowo było chronione prawem autorskim, ale to bardziej ze względu na rzetelność naukową i brak świadomości, kto będzie ów doktorat recenzował. Ego nie ma granic i nie mam zamiaru niczyjemu ego tłumaczyć, że idea objęta ochroną nie jest. Wolę zacytować.
Podsumowując: takie "inspiracje" trzeba zwalczać metodami innymi niż pozew o naruszenie prawa autorskiego [do niczego nie nawołuję - przyp. autorki].
Czy ktoś ma dla mnie jakieś inne przypadki??!!
Aby rozstrzygnąć powyższy dylemat, trzeba wiedzieć czy infobroker planując wygląd strony internetowej i pracując nad jej treścią, tworzy dzieło? Oczywiście, że każdy powie, że tak. Nawet arcy! Pytanie tylko czy jest to dzieło w rozumieniu prawa autorskiego.
Zgodnie z artykułem 1 ust. 1 ustawy o prawie autorskim i prawach pokrewnych,
przedmiotem prawa autorskiego jest każdy przejaw działalności twórczej o indywidualnym charakterze, ustalony w jakiejkolwiek postaci, niezależnie od wartości, przeznaczenia i sposobu wyrażenia (utwór).
Trzeba zatem ustalić:
(1) czy to, co widzimy jako stronę internetową jest przejawem działalności twórczej?
(2) czy to ma indywidualny charakter?
(3) czy to jest ustalone w jakiejkolwiek postaci?
(4) last not least: czy to jest wynikiem działalności człowieka?
Powyższe cztery kroki są o tyle istotne, że takie właśnie pytania należy sobie zadać we wszystkich przypadkach, kiedy trzeba rozstrzygnąć czy coś jest chronione przez prawo autorskie, czy nie jest. Warto więc je zapamiętać.
Ponad tymi czterema pytaniami jest jedno superpytanie: czy wiem o jakie "to" mi chodzi?! W przypadku strony internetowej mogę wyróżnić kilka "totów". Czym innym jest portal, rozumiany jako zintegrowany system informacyjny, dostępny użytkownikom za pomocą internetu i w jego ramach decyzja o rozmieszczeniu jego poszczególnych elementów, czym innym jest szata graficzna portalu a za kolejne "to" można uznać teksty zamieszczane na portalu. Chcąc w miarę kompleksowo odpowiedzieć na pytanie czy metoda "na Juliusza" jest dozwolonym działaniem, będę się odnosić do wszystkich "totów" na raz.
Ścieżkę do zwycięstwa, pozostając w kręgu juliuszocezarowskich skojarzeń, zacznę od końca.
(4) To czy działalność, którą oceniamy pod kątem bycia chronionym utworem jest efektem pracy człowieka, jest wbrew pozorom istotne a może nie być oczywiste. Wystarczy sobie wyobrazić sytuację, w której po ulewie zostaje na ścianie czyjegoś domu święty zaciek o kształcie, zdaniem niektórych, Jezusa Chrystusa. Cała wieś podbiega i robi sobie telefonem czy tam aparatem swoje własne, święte obrazki. Właściciel domu twierdzi, że ma prawa autorskie do dzieła, które ukazało się na jego ścianie. Nie ma. Ma prawo do prywatności, dzięki któremu może pozbyć się gapiów spod swojego okna. Praw autorskich nie ma ani ściana, ani jej właściciel.
Poniekąd można powiedzieć, że strony internetowej też człowiek nie robi, bo robi ją maszyna. Owszem, ale ona służy w powyższym przypadku za narzędzie, które umożliwia korzystanie z danej formy wyrazu. Zrobi tyle, o ile zostanie poproszona (poza licznymi przypadkami złośliwości przedmiotów martwych). To też istotne, na ile działania owej maszyny są wynikiem standardowego programu a ile w nich istotnych wskazówek twórczych użytkownika.
(3) Ustalony to nie to samo, co utrwalony. Oznacza to, że prawo autorskie wcale nie wymaga, by efekt działalności twórczej był zapisany na jakimś nośniku. Nie mówiąc już o obowiązku rejestracji utworu. Wystarczy, że pomysł jaki mamy w głowie, on sam chroniony nie jest, zostanie z niej wydobyty i wyrażony w dowolnej formie. To już wystarczy by uznać, że utwór został ustalony. A form jest wiele. Słowo, litera, obraz, dźwięk, kształt i wszystko inne, jeśli tylko nadaje się do wyrażenia twórczej działalności. Każda z wymienionych, no może poza kształtem, może posłużyć jako forma wyrażenia dla utworów, które budują stronę internetową.
(2) i (1). W zasadzie dobrze jest działalność twórczą zestawiać od razu z indywidualnym charakterem, bo to oszczędzi trochę. Co mi po twórczości, która nie jest indywidualna? Żeby nie czynić ogólnych i teoretycznych wywodów, od razu skupię się na przykładach, które każdy na stronie internetowej "widi".
W orzecznictwie, ubogim, skąpym i do policzenia niemalże na palcach Twixa, uznano, że portal internetowy i jego szata graficzna mogą być uznane za utwór, jeśli spełniają wymienione powyżej warunki. Co zatem podlega a co nie podlega ochronie? Od razu zaznaczam, że poniższe ustalenia mają charakter wyłącznie informacyjny, ponieważ każdy przypadek należy oceniać odzielnie.
Układ strony
Dzisiaj chyba nikt nie twierdzi, że zamieszczenie na stronie zakładek (o nas, u nas, z nami, cena, kontakt i inne), to efekt twórczości, który należy chronić prawem autorskim. Zatem sam sposób prezentowania treści w ten sposób, poprzez podzielenie jej na działy, ochronie prawnoautorskiej nie podlega.
Teraz można się zastanowić czy kryteria wedle jakich tę treść grupuję nie mogłyby podlegać ochronie. Mogłyby, ale musiałyby być tak oryginalnie dobrane, że nie bardzo jestem w stanie podać jakiś przykład. Planując stronę dla działalności infobrokerskiej można spodziewać się, że pojawi się na niej dział poświęcony ogólnemu opisowi przedsiębiorcy, typom świadczonych usług, może prezentacji kompetencji zespołu, cennik, w którym będzie wszystko poza konkretną ceną, i kontakt. To taki standard. Niektórzy dodają także "bazę wiedzy", opisując tam podstawowe zagadnienia związane z infobrokeringiem, czasem zresztą dla własnego komfortu, żeby klient nie spodziewał się niemożliwego. Może się także znaleźć odesłanie do pożytecznych zasobów poprzez zamieszczenie linków, na jednej ze stron znalazłam zakładki takie jak "prezenty wirtualne" czy "konto-bank" co oczywiście jest twórcze w porównaniu z "cennik", ale obawiam się, że dla sędziego to za mało, by przyznał temu ochronę autorskoprawną.
Nikogo też już dzisiaj nie dziwi, że pod kategoriami, na pasku, pojawiają się zmieniające się zdjęcia. To też sposób prezentacji treści. Albo że w dole ekranu pojawia się kalendarz, albo formularz kontaktowy, albo że gadają do nas awatary. Nie ma przeszkód by wymyślić takie "albo" które na tym tle będzie super twórcze i indywidualne. Na pewno jest to wyzwanie!
Podsumowując, układ strony w powyższym rozumieniu jest w większości dyktowany charakterem świadczonych usług i pewnym zwyczajem. Z jakichś względów zakładki są po bokach strony i na górze a nie na dole.
Dodatkowo należy zwrócić uwagę, że jest obecnie wiele możliwości tworzenia stron internetowych z pomocą szablonu. To osłabia lub wręcz wyklucza ochronę prawnoautorską, ponieważ wybór z przedstawionych rozwiązań eliminuje skutecznie aspekt indywidualnej twórczości.
Grafika strony
Ta kwestia jest stosunkowo prosta. Na grafikę można patrzeć jak na obrazek i nie trzeba tworzyć tu specjalnych zasad dla przestrzeni wirtualnej. Twórczy i indywidualny charakter sędzia ocenia zwykle "na oko", co akurat w przypadku grafiki złym rozwiązaniem nie jest. Często, panie zrozumieją o co chodzi, ważne dla właściciela strony mogą być kolory. Na przykład jeden z projektów, w którym mam przyjemność brać udział, jest fioletowopopielaty z naciskiem na fioletowy. I bardzo się czuję do tych kolorów przywiązana, ale jak się okazuje, nie ja jedna. Dobrze wyglądają razem, są eleganckie i mają tysiące odcieni (to zrozumieją tylko panie). Uwalniali orkę, uwolnić trzeba też kolory, chyba że ktoś zrobi stronę tak łudząco podobną do naszej, że klient zwyczajnie może się pomylić. Wtedy, jeśli z punktu widzenia prawa autorskiego to za mało, można sięgnąć do przepisów ustawy o zwalczaniu nieuczciwej konkurencji. Trzeba jednak brać wtedy pod uwagę całokształt.
Teksty na stronie
Ehh...teraz prawda, która mnie autentycznie boli prawie tak bardzo jak osobę, która mnie skłoniła do tego postu. Prawo autorskie nie służy temu, żeby monopolizować język polski. Prawo autorskie nie chroni pomysłu, koncepcji, ale środki wyrazu.
Przykład z życia wzięty, nie ten tylko inny oczywiście w naturze występował. Przedstawiam Państwu dwie postaci: Infobroker A z polotem i ambicją; Infobroker B i na tym prezentację jego sylwetki zakończę.
Infobroker A prezentuje swoje usługi na stronie i pisze, że, przykładowo:
► dla doktoranta prawa dokonaliśmy analizy dostępności materiałów o zdatności arbitrażowej sporów dotyczących patentu w języku polskim.
Infobroker B pisze, też przykładowo, ale nie!przypadkowo:
► dla magistra ochrony środowiska sprawdziliśmy bibliografię w języku polskim
...i mógłby to być przypadek, ale ciągle chodzą mi głowie słowa Szymborskiej "przepraszam przypadek, że nazywam go koniecznością", bo w zasadzie każe od kropki, jest kropka w kropkę na zasadzie powyższej. Wiem, że boli, ale uważam, że sąd nie dopatrzy się w takim przypadku naruszenia prawa autorskiego, bo w ogóle wątpliwe czy prawo to służy takim krótkim wypowiedziom. To jest niefajne, to jest nieuczciwe, ale obawiam się, że w formie takiej jak podana, dozwolone. Oczywiście, dla chcącego nic trudnego, można próbować twierdzić, że to czyn nieuczciwej konkurencji, że niezgodny z dobrymi obyczajami, ale będzie z tego więcej kosztów niż pożytku. Pisząc doktorat mam natomiast obsesję z cudzysłowem i przypisami, jakby każde słowo było chronione prawem autorskim, ale to bardziej ze względu na rzetelność naukową i brak świadomości, kto będzie ów doktorat recenzował. Ego nie ma granic i nie mam zamiaru niczyjemu ego tłumaczyć, że idea objęta ochroną nie jest. Wolę zacytować.
Podsumowując: takie "inspiracje" trzeba zwalczać metodami innymi niż pozew o naruszenie prawa autorskiego [do niczego nie nawołuję - przyp. autorki].
To wcale nie oznacza, że zawartość strony internetowej nie może być chroniona prawem autorskim. Akurat w tych przypadkach, które opisałam, słabo to widzę.
Czy ktoś ma dla mnie jakieś inne przypadki??!!